Irlandia, podobnie jak dziś Grecja, także była na skraju bankructwa. Ale nie uległa naciskom Berlina oraz Paryża i nie zaczęła naprawy gospodarki od cięć i podwyższania podatków, które zabijają rozwój. Jest na najlepszej drodze do odzyskania tytułu celtyckiego tygrysa.
Irlandia najgorszy kryzys ma za sobą.
W drugim kwartale 2011 roku gospodarka kraju rosła najszybciej w całej Unii Europejskiej (poza Estonią), a rentowność obligacji Dublinu jest już trzykrotnie niższa niż Grecji. Reanimacja celtyckiego tygrysa ma jednak niewiele wspólnego z pomocą Berlina i Paryża. Przeciwnie: Zielona Wyspa wraca do formy przede wszystkim dlatego, że nie słuchała zaleceń Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego, w tym ich nacisków na rzecz podniesienia wyjątkowo niskiego podatku od zysku firm.
– W przeciwieństwie do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch, Irlandczycy oparli program uzdrowienia finansów nie tylko na ostrych cięciach, ale też stworzeniu warunków dla wzrostu gospodarczego, co ich uratowało – przekonuje w rozmowie z „DGP” Ansgar Belke, ekonomista Uniwersytetu w Duisburgu.
Pierwsi docenili to inwestorzy. Podczas gdy Grecja nie jest w stanie sprzedać choćby części swojego majątku, Irlandia znów staje się mekką dla zagranicznych koncernów. Pod koniec września Twitter, jeden z amerykańskich gigantów internetu, wysłał krótką wiadomość: „Irlandia jest trendy. Twitter zdecydował, ze jego zagraniczna centrala będzie się mieściła w Dublinie”. – O przyciągnięcie tego potentata do swojego kraju zaciekle walczył brytyjski premier. David Cameron wiedział, że nie chodzi tylko o kilkaset miejsc pracy, ale przede wszystkim symbol, który oznacza przełamanie kryzysu – mówi nam Fabian Zuleeg z European Policy Center w Brukseli.
Inwestycja będzie na początek skromna. W pierwszej poza USA siedzibie, Twitter zatrudni 200 informatyków. Ale równie skromnie zaczynały na Zielonej Wyspie wszystkie inne amerykańskie koncerny komputerowe, jak Google, Facebook, Microsoft, Zynga, Ebay, LinkedIn i Yahoo. Popyt na informatyków w Irlandii jest już tak wielki, że w tym sektorze brakuje 3,5 tys. pracowników, a płace ponownie zaczęły piąć się w górę i oscylują między 45 a 65 tys. euro rocznie.
Irlandię polubiły nie tylko firmy IT. W tym roku amerykańskie inwestycje na wyspie osiągną 18 mld euro, o 49 proc. więcej niż w zeszłym roku. Zdaniem Amerykańskiej Izby Handlowej to tyle samo, ile koncerny z USA zaangażują w tym samym czasie w znacznie większych i także tradycyjnie bliskich Ameryce krajach: Kanadzie i Wielkiej Brytanii.
Dlaczego Irlandia znów stała się popularna wśród inwestorów? Po części dlatego, że przez cały ubiegły rok ówczesny premier Brian Cowen twardo stawiał czoła tandemowi Merkel – Sarkozy, który domagał się podniesienia przez Dublin wyjątkowo atrakcyjnej dla inwestorów stawki CIT (12,5 proc.) do poziomu, jaki obowiązuje w większości krajów zachodniej Europy (ok. 30 proc.). Co prawda w listopadzie 2010 roku Irlandczycy otrzymali od Unii i MFW pakiet pomocowy wart 85 mld euro, jednak z niemal lichwiarskim oprocentowaniem (6 proc.) i tylko dlatego, że niemiecka kanclerz i francuski prezydent przerazili się, że niekontrolowane bankructwo Zielonej Wyspy stanie się zarzewiem, które doprowadzi do rozpadu strefy euro. Dziś niska stawka CIT jest wymienia przez prezesów zagranicznych firm jako jeden z najważniejszych powodów, dla których Irlandia jest w ich oczach atrakcyjnym miejscem do robienia biznesu.
Oszczędzono edukację i banki
– W tym czasie Grecja i Portugalia, i pozostałe kraje, które były ratowane przez Brukselę przed bankructwem, oraz Włochy i Hiszpania, którym cały czas zagraża upadek, przyjęły dokładnie odwrotną strategię. U nich kluczowym elementem redukcji deficytu budżetowego jest podniesienie podatków, co zabija konsumpcję, wzrost gospodarczy i przychody fiskalne, a w konsekwencji utrudnia uzdrowienie finansów publicznych – punktuje w rozmowie z „DGP” Simon Johnson z Peterson Institute for International Economics w Waszyngtonie.
Niski CIT to nie jedyny powód, dla którego Twitter odrzucił ofertę Camerona i zdecydował się przyjąć zaproszenie Irlandczyków. Innym jest niesłychanie wysoki poziom edukacji i stały napływ młodych, dobrze wykształconych pracowników. Tu znowu irlandzki rząd odmówił pójścia za radą Francji i Niemiec, i oszczędzania, gdzie popadnie. W tym samym czasie Sarkozy radykalnie ograniczał wydatki na szkolnictwo, likwidując m.in. 80 tys. etatów w samej tylko edukacji podstawowej. Brian Cowen i jego następca, Enda Kenny, wykluczył z programu cięć budżetowych także inne wydatki, które decydują o zachowaniu atrakcyjność Irlandii w oczach inwestorów: na utrzymanie i rozwój infrastruktury drogowej, rozbudowę nowoczesnych biur i sieci telekomunikacyjnej. Dzięki temu po spadku z 6. na 29. miejsce w latach 2008 – 2010 w rankingu konkurencyjności przygotowanym przez World Economic Forum Irlandia zaczęła piąć się w górę.
To jednak na polu bankowym obu premierom przyszło podjąć najtrudniejsze decyzje. Tu także strategia przyjęta przed Cowena i Kenny szła dokładnie pod prąd tego, co zalecała Bruksela i największe europejskie stolice. Tyle że na skalę czteromilionowego kraju jej koszt był zatrważający. 45 mld euro – taką kwotę z funduszy publicznych władze w Dublinie zainwestowały nie tylko w uratowanie przed bankructwem krajowych banków (sam Anglo-Irish otrzymał 25 mld euro wsparcia), ale takie ich wzmocnienia, aby znów stały się konkurencyjne.
– Strategia ta zaczyna przynosić owoce: Irlandczycy odzyskują zaufanie do swoich instytucji finansowych – zwraca uwagę Fabian Zuleeg. I przypomina, że w sierpniu depozyty po raz pierwszy od wybuchu kryzysu zaczęły rosnąć (o 2 mld euro), osiągając poziom 579 mld euro. – Wciąż dużo mniej, niż przed kryzysem (893 mld euro), ale to pierwszy sygnał, że najgorsze mają już za sobą – wskazuje ekspert.
W tym samym czasie władze Francji i Niemiec uparcie odrzucają apele MFW o dokapitalizowanie sektora bankowego (zdaniem Funduszu należałoby przeznaczyć na to przynajmniej 200 mld euro), aby nie zwiększać długu państwa i utrzymać najwyższą (AAA) ocenę ryzyka kredytowego. Skutek takiej polityki jest jednak coraz bardziej wątpliwy. Od lata kapitalizacja największych francuskich banków, jak Societe Generale i BNP Paribas, załamała się o 40 – 50 proc., bo inwestorzy giełdowi obawiają się, że instytucje te mogą nie wytrzymać strat spowodowanych ewentualnym bankructwem Grecji (zainwestowały wyjątkowo dużo w zakup obligacji Aten). Z tego samego powodu banki udzielają sobie nawzajem oraz przedsiębiorstwom coraz mniej kredytów, co przyczynia się do spowolnienia tempa rozwoju gospodarki.
Podczas gdy na przełomie tego i przyszłego roku francuska gospodarka będzie balansowała na skraju recesji, irlandzka przyspieszy być może nawet do 2,5 proc. – przewiduje brukselski Instytut Bruegla. Wzrost, który początkowo opierał się na eksporcie przez zagraniczne koncerny działające w Irlandii (ich sprzedaż poza wyspę zwiększyła się w 2010 roku o 24 proc.), stopniowo napędza pozostałe sektory gospodarki. Irlandczycy poczuli się pewniej i zaczęli więcej konsumować. Częściej stać ich także na spłacanie kredytów hipotecznych i to nawet, jeśli wartość zakupionej nieruchomości wciąż pozostaje mniejsza niż kwota zaciągniętej pożyczki. W sierpniu wartość niespłaconych długów wyniosła 128 mld euro, o 1/5 mniej niż w maju 2008 roku. Innym sygnałem rosnącego optymizmu Irlandczyków są znakomite dane demograficzne. W tym roku na wyspie urodzi się około 75 tys. dzieci, proporcjonalnie do ludności najwięcej w całej Unii.
Motorem wzrostu irlandzkiej gospodarki od niedawna znów jest eksport żywności, który w tym roku powinien osiągnąć 8,9 mld euro, o 5 proc. więcej niż w 2010. Irlandia zaczyna także przyciągać turystów m.in. dzięki radykalnemu obniżeniu cen hoteli, transportu i innych usług. Na Zieloną Wyspę znów zaczynają powracać imigranci z całej Europy.
Deficyt pod kontrolą
Przyspieszenie gospodarki i większe dochody fiskalne okazały się skuteczniejszym sposobem na ograniczenie deficytu budżetowego niż cięcia wydatków państwa. W tym roku Irlandia bez trudu zdoła zbić deficyt budżetowy do 8,6 proc. PKB z tegorocznych 12,5 proc. (w 2010 roku zanotowała rekordowe 32 proc.) dzięki przyjętemu przez rząd planowi redukcji dziury w finansach publicznych o kolejne 3,6 mld euro. Wyniki finansowe kraju są tak dobre, że premier Enda Kenny zastanawia się, czy nie ograniczać deficytu szybciej, niż to zostało uzgodnione w umowie z MFW i Unią w listopadzie 2010 roku. – To byłby bardzo mocny sygnał dla inwestorów. Dzięki temu w razie bankructwa Grecji nasz kraj nie zostałby wciągnięty w burzę na rynkach finansowych – radzi Irlandczyk Peter Sutherland, były szef Światowej Organizacji Handlu, a dziś prezes międzynarodowego oddziału Goldman Sachs.
Aby ponownie zdobyć zaufanie inwestorów (na razie żadna z wielkich agencji ratingowych nie zdecydowała się na podniesienie oceny kraju z poziomu śmieciowego), rząd Kenny’ego oplanuje także inną spektakularną inicjatywę. Latem przyszłego roku Irlandia prawdopodobnie spróbuje sprzedać na rynkach finansowych nowe obligacje, choć zgodnie z porozumieniem z UE i MFW do końca 2013 roku ma zapewnione finansowanie (pieniądze z bailoutu mogą płynąć jeszcze w przyszłym roku). Szanse, że się uda, rosną wraz ze spadkiem rentowności papierów wyemitowanych jeszcze przed listopadem 2010 roku. Na początku października spadła ona dla 10-letnich bonów skarbowych do 7,5 proc., przeszło trzykrotnie mniej niż podobnych papierów Grecji.
A gdzie jest Grecja?
Wyniki irlandzkiej gospodarki są na tyle dobre, że kraj stopniowo zapomina o upokorzeniach, jakie od 2008 roku doznał ze strony Brukseli. – Mimo ostatnich zawirowań ustanowienie euro jest wielkim sukcesem – przekonywał w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla „Wall Street Journal” minister finansów Michael Noonan. – Przez dwanaście lat od powołania unii walutowej udało się zwiększyć handel o 50 proc., utrzymać średnią inflację poniżej 2 proc, przekształcić Irlandię w jednego z czołowych eksporterów oraz zasadniczo pogłębić integrację Europy – wymienia.
Choć Grecja w znacznie większym stopniu słucha rad Unii, dziś stosunki na linii Bruksela – Ateny są o wiele bardziej napięte. Grecy stracili zaufanie inwestorów, bo ci doszli do wniosku, że kraj wpadł w pętlę długu i nie zdoła się już z niej uwolnić. W zamian za wart 110 mld euro pakiet ratunkowy, MFW i Unia narzuciły rządowi Jeorjiosa Papandreu plan drastycznych cięć budżetowych, który jednak nie stwarzał warunków dla przywrócenia gospodarczego wzrostu. W konsekwencji trzeci rok z rzędu grecki dochód narodowy kurczy się, i to aż o 5,5 proc. Przyszłoroczny projekt budżetu przygotowany w tym tygodniu przez rząd także zakłada dalszy spadek PKB, tym razem o 2,5 proc. Skutek jest taki, że problemy finansowe Grecji pogłębiają się. – MFW już dwukrotnie obniżał prognozę długu dla Irlandii na przyszły rok (ostatnie dane mówią o 118 proc. PKB), podczas gdy dla Grecji jest ona stale zawyżana. Teraz ma osiągnąć 180 proc. PKB – punktuje Ansgar Belke.
Nie tylko przykład Irlandii pokazuje, że gdyby plan pomocy dla Grecji był nastawiony nie tylko na cięcia, ale i na wzrost gospodarczy, to dziś kraj mógłby stać o własnych siłach. Innym państwem, które przełamało kryzys, jest Łotwa. Wbrew naciskom Brukseli ekipa Valdisa Dombrovskisa nie zgodziła się na porzucenie sztywnego kursu łata do euro w obawie, że doprowadzi to do ruiny tysiące Łotyszy, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne w obcych walutach. Jednak kraj zdecydował się na coś, co dziś ekonomiści nazywają „wewnętrzną dewaluacją”. Koszty prowadzenia działalności gospodarczej zostały tak radykalnie obniżone, że kraj znów stał się konkurencyjny.
– Pensje pracowników zostały obniżone średnio o 1/3, emerytury o 70 proc., pracę stracił co trzeci nauczyciel. W latach 2009 – 2010 wydatki budżetu ograniczono o 2 mld euro, co na skalę Łotwy jest ogromną kwotą. Cięcia poszły tak daleko, że likwidowano szkoły, biblioteki, nawet szpitale, które specjalizowały się w najcięższych operacjach – wskazuje Fabian Zuleeg.
Europa powoli wyciąga wnioski
Koszty społeczne takiej polityki były bardzo poważne. Liczba ludności kraju spadła z 2,7 do 2,2 mlna osób, bo wielu Łotyszy uznało, że w takich warunkach przeżyć się nie da i wolało szukać szczęścia w także pogrążonych w kryzysie krajach zachodniej Europy. W latach 2008 – 2010 łotewski dochód narodowy załamał się aż o 1/4, najwięcej ze wszystkich krajów Unii. – Łotysze zbuntowali się przeciwko takiej kuracji tylko raz, w styczniu 2009 roku. Później już jednak strajków nie było. Zaakceptowali politykę rządu nie tylko dlatego, że wielu z nich miało w pamięci znacznie trudniejsze czasy ZSRR. Głównym powodem akceptacji było to, że bardzo szybko strategia wewnętrznej dewaluacji zaczęła przynosić owoce – wskazuje Zuleeg.
W tym roku łotewska gospodarka rozwija się w tempie 5,6 proc., co jest wyjątkowym wynikiem na tle balansującej na skraju recesji Europy. Zdaniem MFW w przyszłym roku deficyt budżetowy kraju zostanie zredukowany do 2,5 proc. PKB – to mniej niż wymaga Maastricht. To część strategii rządu, aby śladami Estonii wprowadzić kraj już za dwa lata do strefy euro. Redukcja deficytu oznacza także, że Ryga bez trudu wywiązała się z warunków, na jakich otrzymała dwa lata temu od UE i MFW 7,5 mld euro pomocy.
Postępy Łotwy doceniły nawet agencje ratingowe, które – od kiedy nie przewidziały upadku greckiej gospodarki – bardzo surowo oceniają możliwości finansowe państw UE. Minister finansów Andris Vilks zapowiedział 30 września, że wkrótce ocena kredytowa jego kraju przez Moody’s i Standard & Poor’s zostanie podniesiona. Obie agencje już zresztą przyznały „pozytywną perspektywę” obecnego ratingu, co zwykle poprzedza jego poprawę.
– Łotwa udowodniła, że jest bardzo konkurencyjna na rynku Unii, bo jej eksport stanowi 50 – 55 proc. dochodu narodowego wobec 20 proc. w przypadku Grecji. Także dług Łotwy, 45 proc. PKB, nie ma nic wspólnego z zobowiązaniami, jakie muszą spłacić Grecy – podkreśla ekonomistka Swedbanku Lija Strasuna.
Ostatecznym dowodem akceptacji społecznej dla strategii gospodarczej rządu były wyniki wyborów 17 września, w których dwie partie forsujące „wewnętrzną dewaluację”, Partia Jedności i Partia Reform, uzyskały razem 42 proc. głosów i będą tworzyć trzon nowej koalicji rządowej.
Sukces Irlandii i Łotwy zaczyna robić wrażenie w Paryżu, Berlinie i Brukseli. Choć Niemcy i Francuzi otwarcie nie przyznają się do błędu, jednak chcą wykorzystać lekcję udzieloną przez Zieloną Wyspę. Z ich inspiracji w tym tygodniu w Luksemburgu po raz pierwszy ministrowie finansów Unii Europejskiej zaczęli dyskutować o możliwości wykorzystania przez kraje, których kondycja budżetowa nie jest najgorsza, wolnych środków na stymulowania gospodarki. To ma oddalić widmo recesji w unii walutowej i spowodować, że Włochy, Hiszpania, a nawet Francja nie wpadną w pętlę zadłużenia, która szybko zaciska się na szyi Grecji.
Autor: Jędrzej Bielecki
Artykuł opublikowany w: Dziennik Gazeta Prawna
W artykule jest mowa otym, ze Irlandia odniosla sukces. Jaki to sukces? Moze taki, ze dzieci urodzone teraz jeszcze na starosc beda splacaly dlugi prywatnych bankow? Sukces odniosla Islandia, ktora nie zgodzila sie splacac dlugow bankowych cwaniakow ale o tym cicho sza w europejskich mediach.
co za bzdura, totalne nieporozumienie, potwierdzam wczesniejszy komentarz, wszystko odbywa sie kosztem najslabszych ale i tak padnie
Mieszkam W Irlandii i popieram artykul, Zielonej wyspie zostalo do dwoch lat splacania dlugu
Unii. Wszystkie ciecia byly rozsadnie dokonane by nikt z obywatelii nie popadl w biede, ale dalo sie godnie zyc.Irlandia spalci dlug ale rowniez wzbogaci sie jak Norwegia, gdyz aktualnie zajela sie wydobyciem ropy,to przyniesie jej wysoka pozycje gospodarcza w Europie.